niedziela, 22 września 2013

"Przecież właśnie kimś takim byłam, roztańczoną córką."

Zacznijmy od końca: kocham Joan! A co najlepsze, nie pokochałabym jej, gdyby nie ta książka. Nie dlatego, że dopiero ten obraz Joan byłam w stanie pokochać, ale dlatego, że "przed tą książką" Joan była tylko jedną z aktorek, z którymi warto byłoby coś obejrzeć, skoro deklaruje się jako wielbicielka kinematografii, "po tej książce" Joan stała się kimś zupełnie innym, bardzo ważnym.

Stare Hollywood to kopalnia wszystkiego. Nie sposób zliczyć i ogarnąć umysłem tego, co się w nim wydarzyło, jakie relacje zachodziły między ludźmi i jakie tak naprawdę było. Z pewnością było fascynujące. Do tego stopnia, że do dzisiaj znajduje rzesze zwolenników. To co powiem nie sprawdzi się we wszystkich warunkach, ale zaryzykuję: Czyż coś, co trwa do dziś w milionach serc nie musi być dobre? Lecz nie o tym będzie ten post. Nie będzie też o tym, jak to ja ofiarowałam całą swoją duszę czemuś, co nosi przyklejony na plecach tytuł Golden age of Hollywood. Nie będzie też o żadnym konkretnym filmie. Będzie za to o kobiecie, która Hollywood podarowała swoją cząstkę i przyczyniła się do tego wielkiego monumentu, który do dziś dzielnie się trzyma i poraża swoją potęgą i ogromem.
Podarujemy jej własny monument. Dzisiaj nakręcimy film o Joan Crawford.

Historia Joan jest właściwie bardzo podobna do wielu historii ówczesnych sław. Schemat biednej dziewczynki, która staje się gwiazdą jest powszechnie znany i już na nikim nie robi wrażenia. Jedyne, czego pragnęła Joan to tańczyć. Świat miał wirować przed jej oczami! Marzenie zgrabnie plączących się nóg i ich mocą wygrywanie tego, co mówi nam muzyka! To było to! Ach, żeby tak z trudem łapać oddech oddając się tańcowi bez reszty! Tanecznym krokiem Joan wkroczyła do świata filmu. I chociaż tylko miejscami mogła dzielić się swoim tańcem (ale jakież to są widoki!) swój talent pokazała również jako aktorka. Dramaty, komedie, musicale, westerny - dla Joan nie było filmu niemożliwego, w każdym potrafiła się wybitnie odnaleźć i dać z siebie wszystko. Partnerowali jej wybitni aktorzy, którym dzielnie dorównywała, potrafiła poradzić sobie nawet, kiedy grała z Bette Davies - swoim odwiecznym wrogiem (Whatever happened to Baby Jane?). Swoją drogą wdzięczny to był konflikt.

Długo zastanawiałam się nad tym, kim była Joan? To, że była znakomitą aktorką nie ulega wątpliwości. Ale jak jeszcze można by ją określić, gdyby istniała taka potrzeba?
I wtedy mnie olśniło: Joan była gwiazdą. Jest to określenie z wydźwiękiem bardzo subiektywnym, ale jestem pewna, że każdy ma przed sobą pewne mocne skojarzenia. Gwiazda jawi się jako coś błyszczącego, mieniącego się, coś odległego, czasami wręcz nieosiągalnego. A Joan tym właśnie była: gwiazdą.              
Nie w znaczeniu współczesnym, bardzo wyświechtanym, które należy odrzucić precz, nie była ot jakąś sobie tam bywającą osóbką. Bycie gwiazdą widoczne było w każdym aspekcie jej życia. Joan zawsze wyglądała i zachowywała się nieskazitelnie, nigdy nie zawiodła swoich fanów (aktorka, która odpisuje na list od każdego fana? Hej, hej - to właśnie Joan!), do roli zawsze była przygotowana perfekcyjnie, zawsze dawała z siebie wszystko.
Od ery kina niemego aż po kino dźwiękowe do swojego ostatniego filmu nakręconego w roku 1975 Joan zawsze pozostała Joan Crawford. Dziękujmy jej za to.

Ludzie liczą na to, że zobaczą Joan Crawford, a nie zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa. Jeżeli chcą zobaczyć dziewczynę z sąsiedztwa, niech idą do sąsiadów.




wtorek, 8 stycznia 2013

"Byłam tylko samotną dziewczynką w obcym świecie i chyba ciągle nią jestem."

Latem 1953

Dorastać jest trudno - nie jest to nic odkrywczego. Okres dorastania, przechodzenia w dorosłość to jeden z trudniejszych, o ile nie najtrudniejszy moment w życiu człowieka. "Nieprawda, że dojrzewanie, czas kiedy jest się młodym, ładnym i wesołym, to okres szczęśliwości." A co można powiedzieć o dorastaniu z całą świadomością dorastania w trudnych latach 50 i z nieustającymi wojennymi wspomnieniami? Jak opowiedzieć o dorastaniu będąc dziewczynką w czerwonym płaszczyku?

Dziewczynka już dawno zdążyło wyrosnąć z płaszczyka, ale wspomnienia czasów okupacji pozostają i niosą za sobą skutki, a towarzysząc innym problemom, które zaprzątają dziewczęcą głowę bolą jeszcze bardziej. Roma jak tylko mogła starała się być tytułowym dobrym dzieckiem, czyli dzieckiem posłusznym, niesprawiającym problemów, dzieckiem, o jakim każdy rodzic mógłby tylko marzyć, a szczególnie o takim, o którym mogłaby marzyć jej matka (ojciec bowiem zmarł). Ale to nie takie proste, niestety nie jest tak łatwo być dobrym dzieckiem, kiedy w głębi duszy toczy się walka, walka dziecka z dziewczynką, która staje się kobietą (procesy kobiecości również są w książce nadmieniane). Ogromna wrażliwość zamiast pomagać, zadaje rany, przecież nie można przejść obok pewnych spraw obojętnie, kiedy jest się człowiekiem wrażliwym, choć tak bardzo chciałoby się nie zwrócić na coś uwagi, nie myśleć o czymś, o czymś zapomnieć. Posiadając kiełkujący w sposób dynamiczny świat wewnętrzny nie jest łatwo dokonać tak  pełnego bólu zadania - niełatwo stać się dobrym dzieckiem. Mała Roma ucieka w świat książek, który później przeistacza się w świat sztuki sprawiającej jej wiele radości. Dotknięta światem zewnętrznym, niemożliwością  porozumienia się nawet z własną matką, cierpiąca na depresję, tkwiąca w szponach anoreksji Roma stara się żyć, jak najlepiej. Bo"Dobre dziecko" to wbrew pozorom książka, która zawiera w sobie również ogromne dozy szczęścia. Przepełniona jest ciekawością świata, nastoletnimi drobiazgami życia. Autorka - jak sama przyznaje - potrzebowała czasu, by o wszystkim opowiedzieć. Pewne wspomnienia bolą mimo upływu czasu i z trudem wyciąga się je na światło dzienne, skoro dotychczas tkwiły głęboko ukryte w zakamarkach duszy.

"Nigdy mi się nie udało być jak Ruth Buczyńska. Nigdy nie umiałam być spokojna i wyniosła. Nigdy nie czułam się piękna. A co najważniejsze - nigdy nie miałam tego poczucia, które z niej emanowało - że jest na swoim miejscu. Podczas, gdy ona była tu i teraz - w tym mieście, które, raz lepsze, raz gorsze, zawsze należało do niej - ja, ciągle szalona, uciekałam nie wiadomo dokąd , za każdym rogiem ulicy oczekując odmiany losu. Wierzyłam, że mogę gdzieś zgubić moje czarne oczy, moje przeznaczenie, moją przeszłość... Pędziłam, zmieniałam kraje, granice, pakowałam walizki. Zaczynałam wszystko od nowa. Odjazdy, przeprowadzki, powroty. Mężczyźni, których kochałam za mało albo za bardzo. Zawsze w drodze, zawsze napotykając jakieś wiatraki, z którymi już nawet walczyć się nie dało. Zawsze niedopasowana do otoczenia - ubiorem albo nastrojem. I często pochylona nad talerzem pełnym jedzenia - w niemym przerażeniu, że będę musiała to wszystko zjeść."


Książkę połknęłam w jeden dzień. Od dawna czekałam na nowe dzieło pani Ligockiej, bo w jej książkach zaczytuję się już od dłuższego czasu. Stała się mi tym bardziej bliska, że sama jeszcze dorastam i chociaż mnie nie dotknęła wojna - dorastać jest równie ciężko. I to - jak sama autorka podkreśla - nie zmieniło się od czasów takiej jednej Romy Ligockiej.
_______________________________________________________
Wszystkie cytaty wraz ze skanem zdjęcia pochodzą z książki "Dobre dziecko".

wtorek, 1 stycznia 2013

"Ach, muzyka[...] To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy!"

W notce rozpoczynające moje życie blogowe zadeklarowałam już na wstępie, że blog nie będzie jedynie książkowym, choć to książki będą istotą jego życia. Obiecałam, że wspomnę od czasu do czasu o czymś od książek odległym i dziś właśnie postanowiłam słowa przemienić w czyny.
Wbrew pozorom notka nie będzie opowiadała o muzyce jako takiej, ale o tym za chwilę.
Jestem całkowitą maniaczką filmową, oglądam filmy przeróżne, te nieme i te już z czasów kina dźwiękowego, oglądam filmy niemieckie, francuskie i czeskie, filmy zabawne, smutne i surrealistyczne, jednym słowem: WSZYSTKIE. Trudno jest jednak opowiedzieć o wszystkich filmach, które sobie ukochałam w jednej notce, mieszając ze sobą co się da, dlatego postanowiłam 'rozwalić' to na części. I oto jestem.
 Ale dosyć, dosyć tego słowotoku, dziś dowiecie się o moich ulubionych musicalach.

Musical (jak mówi nam "Encyklopedia Popularna PWN") to typ. komedii muzycznej; film. komedia muzyczna.
Ale czy to aby nie za mało? Musical jest przede wszystkim filmem z gatunku tych uroczych i niezobowiązujących, może dotykać on tematyki smutnej, chociaż w gruncie rzeczy musical zazwyczaj jest filmem wesołym, a przynajmniej takim, w którym to, co wesołe występuje częściej niż to, co smutne. Oczywiście są pewne wyjątki i nie należy tej definicji przypisywać wszystkim musicalom, a ich większości.
Musicale powstające w czasach Technicoloru mają to do siebie, że są również bardzo kolorowe, upstrzone jak największą ilością kolorów. Niektórych zbyt kiczowatych, ale jednak urokliwych.

Poniżej przedstawiam listę tych najulubieńszych:

"Meet me in St. Louis" (Spotkajmy się w St. Louis), 1944
Akcja filmu toczy się na początku dwudziestego wieku w amerykańskim mieście St. Louis. Opowiada o rodzinie biznesmena Alonzo Smitha i chociaż cała rodzina zasługuje na uwagę to główną bohaterką jest środkowa z sióstr Esther Smith grana przez Judy Garland. Pierwsze skrzypce grają tu jej rozterki miłosne - dziewczyna zakochuje się w sąsiedzie. Kiedy ojciec otrzymuje propozycję pracy w Nowym Yorku niepocieszona tym faktem rodzina nie chce opuszczać rodzinnego miasta.





Zapomniana melodia, 1938
Instytut Dokształcający dla Dziewcząt wszystkich jak jeden mąż pełnych wdzięku z Heleną Grossówną na czele, ówczesny amant filmowy - Aleksander Żabczyński i muzyka Henryka Warsa? To się nie mogło nie udać. Kiedy Stefan Frankiewicz (Aleksander Żabczyński) pojawia się w Instytucie to już wydarzenie, które nie może obejść się bez konsekwencji, ale jeśli przedstawia się on jako Roxy - używając tym samym nazwiska konkurencji firmy zakochanej nim (z wzajemnością) Helenki (Grossówna), wtedy wszystko wywraca się do góry nogami. Zapomniana melodia to istna komedia pomyłek otulona dźwiękami jazzu i swingu. 






Singing in the rain (Deszczowa piosenka), 1952
To absolutny klasyk wśród musicali, mało tego, to klasyk ogólnoświatowy. Bo któż nie potrafi zanucić choćby początku tytułowej piosenki? Gwarantuję, że liczba takich osób będzie minimalna, a być może nawet zerowa. Film to historia dwójki przyjaciół - amanta filmowego i bezsprzecznej gwiazdy ekranu Dona Lockwooda (Gene Kelly) oraz innego z aktorów, czy też raczej komików Cosmo Browna (Donald O'Connor) i poznanej przez obu pragnącej zostać aktorką Kathy Selden (Debbie Reynolds). Tym samym pokazuje przejście z ery kina niemego do kina dźwiękowego i wszystkie wydarzenia następujące, np. moment, kiedy niektórzy aktorzy musieli pożegnać się z filmem, gdyż mieli niefilmowe głosy, czy też nie dawali sobie rady z  jego operowaniem.






The Wizard of Oz (Czarnoksiężnik z Oz), 1939
Gdzieś po drugiej stronie tęczy wysoko w górze jest kraina, o której kiedyś usłyszałam w kołysance... 
Kraina zwie się Oz, a Dorotka Gale (Judy Garland) wraz ze swym wiernym towarzyszem psem Toto trafia do niej przypadkiem w wyniku tornada, którego nawiedziło ją w rodzinnym Kansas. Ścigana przez Złą Czarownicę Dorotka chce wrócić do domu, a uda jej się tylko, kiedy w swoich - otrzymanych przez Dobrą Czarownicę - rubinowych pantofelkach wyruszy do czarnoksiężnika Oz. Na swojej drodze spotyka Stracha na Wróble, który pragnie mózgu, Cynowego Drwala bez serca, o którym tak marzy i Tchórzliwego Lwa, który jako król dżungli powinien wykazywać się wyłącznie odwagą, ale jej nie posiada. Wszyscy kierują się do czarnoksiężnika, a po drodze oczywiście czeka ich masa przygód.




Znane w kręgach internetu, a i poza nim jest zdanie "chciałabym, żeby moje życie miało soundtrack", który wygrywałby odpowiednią muzykę w momentach naszego życia i idealnie z nim współgrał. Co więc grupa ludzi o takim życzeniu powiedziałaby o życiu  musicalowym? :) 
Korzystając z okazji, że nastał nowy rok życzę Wam byście wkroczyli weń iście tanecznym krokiem, by nadchodzący rok 2013 nie przysparzał Wam trosk i tak jak w musicalach, byście za rok o tej porze mogli wspominać go jak dobry klasyczny radosny musical. Wszystkiego dobrego!
_______________________________________________________
Z bólem serca i całą szczerością przyznaję, że nie udało mi się napisać o wszystkich ukochanych musicalach, pominęłam perfidnie niektóre z nich, ale być może post ten doczeka się kontynuacji i wtedy pokażę więcej filmów tego gatunku. 

Cytat w tytule posta pochodzi z książki "Harry Potter i Kamień Filozoficzny".