poniedziałek, 27 czerwca 2011

Kiedy ktoś napotka kogoś, kto buszuje w zbożu...

Co byś zrobił gdybyś miał szesnaście lat, byłbyś inteligentnym nastolatkiem, który czas musi spędzać w prestiżowej szkole, z której lada moment mają cię wyrzucić?

Zapewne wróciłbyś posłusznie do domu, obiecał poprawę swojego postępowania i poprosił o rozgrzeszenie. Nic ciekawego, prawda? Więc teraz posłuchaj co w takiej samej sytuacji zrobił Holden Caulfield, bohater "Buszującego w zbożu" J. D. Salingera.
Holden ma, jak już wspomniałam: szesnaście lat. Nie cierpi zakłamania, kina, niepotrzebnych zmian, a nade wszystko głupoty. Kiedy więc wywalają go ze szkoły, nie martwiąc się (wszakże robią to już kolejny raz) jedzie do Nowego Yorku, właściwie bez konkretnego celu. Zatrzymuje się w hotelu pełnego dziwacznych ludzi, z którego niedługo odchodzi, po nieprzyjemnym incydencie z prostytutką. Nie mając innych planów spotyka się z  różnymi znajomymi, którzy potem okazują się być albo głupi albo niepotrzebni.
Holden jest przygnębiony samtonością, nie wie co ze sobą zrobić, dlatego udaje się do Central Parku, miejsca doskonale mu znanego, głównie z czasów dzieciństwa. Spacerując, trafia nad jezioro. Od dłuższego czasu zastanawiał się nad zimowym losem kaczek mieszkająch tamże. Jednak nikt nie udzielił mu na to pytanie odpowiedzi, przecież było tak głupie.
Kaczek tam nie ma, a Holden czuje się coraz gorzej, utwierdza się nawet w przekonaniu, że zbliża się moment jego śmierci, dlatego też postanawia pożegnać się ze swoją młodszą siostrą: Phoebe. Obawiając się reakcji rodziców, używa podstępu i zakrada się do sypialnii siostry. Swoją krzątaniną budzi Phoebe, którą ucieszył widok starszego brata. Mądra dziewczynka zaczyna z nim rozmawiać i wtedy to właśnie Holden wypowiada słynne słowa: "W każdym razie wyobrażam sobie małe dzieci, które hasają na wielkim polu wśród łańców żyta. Tysiące dzieciaków, a w pobliżu nikogo - nikogo z dorosłych - oprócz mnie. A ja stoję na skraju jakiegoś strasznego urwiska. Moim zadaniem jest łapać każdego, kto zbliży się do przepaści - jeśli któreś z dzieciaków rozpędziłoby się, nie patrząc, dokąd biegnie, wtedy pojawiałbym się ja i łapałbym go, żeby gówniarz nie spadł. Tym zajmowałbym się przez cały dzień. Czuwałbym nad tymi dziećmi w zbożu. Wiem, że to głupie, ale tylko coś takiego chciałbym w życiu robić. To strasznie głupie, wiem”. 
Istotnie, Phoebe uważa to za głupie (jest ona wg mnie niekiedy zbyt przemądrzała.), w końcu Holden wychodzi. Zatrzymuje się u pana Antoliniego, jednak znów szybko musi opuścić swoje miejsce noclegowe, bo kolejny raz spotyka go nieprzyjemny incydent. Zmęczony wszystkim, obmyśla wyjazd na zachód, ale przed tym, chce pożegnać się z Phoebe. Kieruje się do jej szkoły, gdzie zostawia dla niej wiadomość. "(...) Spotkajmy się w muzeum sztuki przy wejściu piętnaście po dwunastej, jeśli dasz radę (...). Uściski, Holden".
Dziewczynka zjawia się, w czapce Holdena, taszcząc wielką walizkę. Pragnie wraz z nim wyjechać. Brat oczywiście się na to nie zgadza, więc siostra obraża się i...pomimo tego idzie jego śladem, tyle, że po drugiej stronie ulicy. Najpierw do zoo, później na karuzelę, na którą sama wsiada. Holden zaczyna ją obserwować, mówi, że "Nagle poczułem się cholernie szczęśliwy, gdy tak patrzyłem, jak Phoebe jeździ w kółko na karuzeli. Miałem ochotę wrzeszczeć ze szczęścia, jeśli chcecie wiedzieć. Nie mam pojęcia dlaczego. Chyba po prostu dlatego, że mała Phoebe wyglądała bardzo ładnie, gdy tak jeździła wokoło, w tym swoim niebieskim płaszczyku. Rany, szkoda, że tego nie widzieliście".
I tak, na tym kończy się cała historia.
Ja ją pokochałam, pokochałam całym sercem, a Holden stał mi się szczególnie bliski, bo przyznaję się bez bicia, Holden i ja to prawie te same osoby, z nim się utożsamiam tak mocno, jak chyba z żadną postacią literacką.
Dla wielu książka ta mogłaby nie powstać, uznają ją za głupią, infantylną. Dziwiło mnie to, dopóki moja mama czegoś mi nie uświadomiła. Sięgnęła po tę książkę, pierwszy raz, choć kiedyś bardzo chciała ją przeczytać. Oczywiście zasypywałam ją prośbami o opinię. Odrzekła wtedy, że nie wie czy da radę ją czytać, ale dodała też, że ja trafiłam na tę książkę w dobrym momencie. I taka jest prawda, jeżeli zacznie sie ją czytać w wieku 20 czy 30 lat możemy być pewni negatywnej opinii, jeśli jednak przeczytamy ją mając lat 15, wtedy ją pokochamy i to tak mocno jak mało, którą książkę.
Niestety nie mogę już zadzwonić do autora, gdyż zmarł on stosunkowo niedawno, nie żebym kiedykolwiek mogła to uczynić, ale teraz nie mogę z pewnością. Dlatego tutaj, napiszę to co bardzo chcę napisać:
Drogi panie Salinger, dziękuję za uratowanie mojej młodości.

3 komentarze:

  1. Dobrze jest zacząć od recenzowania książki wyjątkowo sobie bliskiej, a to, że "Buszującemu" zawdzięczasz bardzo dużo, emanuje ogromnie z Twojego tekstu. Przyznam się szczerze, że owszem, czytałam "Buszującego", ale nie było to podejście udane. Dlaczego? Może dlatego, że moim głównym celem, było rozgryzienie, co takiego Chapman znalazł w tej książce, że stała się jego biblią i mniej lub bardziej skłoniła go do zabójstwa Lennona... Czytając wyłącznie przez pryzmat tego tragicznego wydarzenia, zgubiłam gdzieś po drodze samą fabułę i cel jaki miał autor, a nie Chapman. Muszę koniecznie spróbować jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie masz pojęcia, jak miło mi to słyszeć!
    Bo z tą książką naprawdę się związałam.
    I myślę, że to wyszukiwanie fascynacji Chapmana jest błędem wielu ludzi, bo co Chapman niby mógł znaleźć w tej książce? Wg mnie równie dobrze mógłby zabrać "Opowieść wigilijną" czy "Biblię". Może po prostu ta książka była mu bliska, nie wiem, ale nie wynajdywałabym niczego nadzwyczajnego c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Baśku nie spodziewałam się, że założysz tego bloga tak szybko! Ale i o Em nie zapominaj! ;)

    Zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń