piątek, 1 lipca 2011

Jestem w Nowym Jorku, bo nigdy tu nie byłam



Uwielbiam Audrey Hepburn. Audrey – kobietę idealną. Wrażliwą, piękną, elegancką, upartą, zapamiętaną głównie przez rolę Holly Golightly w „Śniadaniu u Tiffany’ego’ Blake’a Edwards’a, kiedy to sunie po 5 alei w stronę salonu Tiffany’ego.  Czy taka kobieta może zagrać kobietę lekkich obyczajów? Jak widać może, tak piekielnie dobrze, że trudno oddzielić wizerunek filmowej Holly od tej książkowej, przecież nawet z okładki uśmiecha się do nas promiennie. Film przyćmił książkę, do tego stopnia, że zarówno film jak i książkę uznaje się za romans, którym {uprzedzam} nie jest. Capote wprowadza nas w lata 40 XX wieku, trwa wojna, a Nowy York pomimo konfliktu w odległej Europie, pomimo mrocznej atmosfery- tętni życiem. Tam właśnie spotykamy pewnego pisarza, wspominającego dziewczynę, którą niegdyś znał-Holly. Nie wie co się z nią dzieje, nie wie nawet czy żyje, ale wie jedno: na pewno jest tak samo czarująca jak kiedyś, do tego stopnia, że nie może o niej zapomnieć. Holly to ekskluzywna call girl, dziewczyna na telefon, mieszka w nieumeblowanym dotąd mieszkaniu z bezimiennym kotem, a jej adres brzmi: w podróży. Dlaczego nie chce się ustatkować? Żyć w przytulnym domu, z tłustym kotem o uroczym imieniu i z meblami jak z pierwszych stron katalogów? Odpowiada nam: "Nie chcę niczego mieć, dopóki nie znajdę takiego miejsca, w którym ja i otoczenie będziemy do siebie pasować. Nie wiem jeszcze, gdzie to jest, ale wiem dokładnie, jak tam będzie. - Jak u Tiffany'ego." To dziewczyna z problemami, boi się miłości, a jednocześnie tak bardzo jej pragnie, chce być uczciwa, ale zbyt wielką frajdę sprawia jej kradzież drobnych rzeczy, chce zostać aktorką, ale wie, że: „To za trudne, a jak ktoś jest inteligentny, to i kłopotliwe. Nie mam dostatecznego kompleksu niższości; ludzie uważają, że jak ktoś jest gwiazdą filmową, to musi mieć ogromną indywidualność, a w gruncie rzeczy najważniejsze jest nie mieć żadnej w ogóle. Nie mówię, że nie chciałabym być sławna i bogata. To jak najbardziej leży w moich planach i kiedyś spróbuję tego dopiąć, ale jeżeli tak się stanie wolałabym zachować moją indywidualność", wie też, że nie można się do niczego przyzwyczajać: „kiedy się przyzwyczajasz, to jakbyś umierał”. Jest pełna sprzeczności, co czyni ją tak fascynującą. Pisarz z kolei {w przeciwieństwie do filmu, nigdy nie poznajemy jego imienia} jest utrzymankiem, piszącym nieznane bliżej ludziom książki. Pewnego dnia wprowadza się do kamienicy i odtąd towarzyszy pannie Golightly prawie na każdym kroku, zarówno podczas radosnych spotkań towarzyskich, jak i smutnej wizyty w szpitalu. Nie sposób oderwać się od śledzenia ich losów, które zostały opisane przez Capote’ego wdzięcznym językiem. Po obejrzeniu filmu ktoś pewnie powie: ależ Holly w końcu znalazła miłość, związała się z Paulem i całowała się z nim w deszczu, kiedy już udało im się znaleźć kota! W rzeczywistości pisarz {czy jak kto woli:Paul} nigdy nie zadeklarował wprost swoich uczuć do Holly, która pewnego dnia po prostu zniknęła, a jej przyjaciel miał nadzieję, że w końcu poczuła się gdzieś tak jak chciała, jak u Tiffany’ego.


4 komentarze:

  1. Witaj Basiu wśród bloggerów! (przepraszam na wstępie za takie opóźnienie)
    Recenzję znam, a i bardzo mi się podoba :) Audrey jest kobietą niezwykłą, tak jak napisałaś- kobietą idealną. Ja "Śmiadanie..." znam jak na razie tylko w wersji filmowej, natomiast w formie papierowej czeka na regale, więc (zachęcona Twoją recenzją) w najbliższym czasie sięgnę po tą niewielką objętościowo książkę i wtedy będę się mogła głębiej wypowiedzieć!
    Pozdrawiam ciepło,
    Ala

    OdpowiedzUsuń
  2. Już chwaliłam tę recenzje, bo zawiera wszystko, co jest gotowe skusić mnie na jakąkolwiek pozycję. Choć film (w domyśle Audrey) przyćmił książkę zdecydowanie, skonfrontuję moje wrażenia z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Basiu :)
    Pokochałam od razu twojego bloga :)
    Widzę, że z Alą i Kasią znalazłyśmy kolejną pokrewną literacką duszę :)
    Będę do Ciebie zaglądać z ogromną ciekawością :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z lekkim opóźnieniem odpowiadam na Twoje pytanie :) Otóż ja bardzo ucieszyłam się słysząc o ekranizacji! Jestem niezmiernie ciekawa jak reżyser podejdzie do zobrazowania tej niezwykłej powieści, a trzeba przyznać, że ma wielkie pole do popisu. Nie jestem pewna wszystkich aktorów, ale trzeba dać im szansę. Poza tym obawiam się żeby reżyser nie zrobił z tej niesamowitej książki marnej amerykańskiej opowieści o podróżowaniu, alkoholu i przelotnych miłościach! Mam jednak wielką nadzieję, że sobie poradzi i kto wie, może powieść Kerouaca na tym zyska?

    OdpowiedzUsuń