sobota, 29 grudnia 2012

"Wszystko powstaje z miłości."

Kto mnie zna ten wie, że są w mojej czytelniczej części serca książki szczególne. Nie mówię tu wcale o wszelkich książkach, które bardzo bardzo lubię, ale o tych, do których mogę wrócić o każdej porze dnia i nocy - niezależnie, czy mam parszywy humor, czy wręcz przeciwnie. A kiedy już z nimi zasiądę parszywy humor jest jakby trochę mniej parszywy, a humor ten najlepszy tylko jeszcze bardziej weseli. O takich książkach nie mówię szczególnie często. Nie dlatego, że nie lubię, ale dlatego, że tylko człowiek, który tak jak ja sam je sobie ukochał potrafi zrozumieć tę niezrozumiałą miłość, a nawet tę miłość podzielić i piszczeć z zachwytu nad każdym fragmentem, nie sprawiając mi żadnej przykrości. Ale, ale, pewnie sobie myślicie, ja tu Was do czegoś wprowadzam, ale nie macie pojęcia do czego! Otóż serią książkową (a tak, nie jedną książką), która ma szczególne miejsce w moim sercu jest Jeżycjada autorstwa Małgorzaty Musierowicz. *Tutaj zdaję się słyszeć pomruki niezadowolenia przyćmiewane jednak wyraźnym entuzjazmem większości*
Tak, proszę państwa, Jeżycjadzie oddaję kawałek swojego życia i jeszcze trochę.
Moja przygoda z nią nie zaczęła się bynajmniej spektakularnie. Pierwszą część (choć nie pierwszą część cyklu) dostałam pod choinkę od siostry, była to wspaniała na tę okazję "Noelka", ale ja jej nie ruszyłam. Zdaje się, że przeczytałam kilka zdań, po czym, czemu do dziś się sobie dziwię - zaniechałam czytania zupełnie. "Noelka" na kilka lat pokryła się kurzem. Mimo to mnie do pani Musierowicz ciągnęło, oj ciągnęło i pewnego razu po prostu zasiadłam do pożyczonej od koleżanki mamy "Szóstej klepki" i wyobraźcie sobie, że wciągnęłam się w ten kochany świat już na zawsze i na próżno szukać dla mnie ratunku. Później oczywiście przyszła kolej na "Kłamczuchę", chociaż z nią mam taki problem, że nie jestem pewna, czy to nie ona przegoniła "Szóstą klepkę" w czytaniu, była bowiem moją lekturą szkolną, ale nie ma co się nad tym roztkliwiać, bo czy tą, czy tą częścią pani Musierowicz mnie kupiła. I późniejsze chodzenie do biblioteki byleby tylko dostać kolejną część (z czasem nauczyłam się, że najlepiej brać od razu trzy) stało się moim rytuałem.
Tym, którym takie wesołe problemy są nieobecne zapewne już zaświtała w głowie myśl, jaką to część wybrałam sobie na moją ulubioną, z jaką postacią się utożsamiam, a z która niekoniecznie, choć bardzo bym chciała, kogo nie lubię, czego nie lubię i w ogóle pytań bez liku.
Ulubionej części wybrać nie potrafię, jeszcze jakiś czas temu pewnie bym się starała, ale jak na nieszczęście dla pytań takiej natury okazało się, że niektóre książki trzeba przeczytać po raz drugi, niektóre w innym wieku, niż czytało się wcześniej, a jeszcze niektóre...no cóż, nie wiem. Jestem tym nieuleczalnym przypadkiem, który lubię każdą część razem i wszystkie z osobna, nawet, jeśli jakaś mniej mi się podoba to ja i tak czuję do niej tyle sympatii, że skazana jest ona na przeczytanie jej, może nie miliony razy, ale z pewnością kilka.
       Ale co z bohaterami? Kto jest mi najbliższy, a kogo nie mogę znieść? 
Uwielbiam utożsamiać się z różnymi postaciami, być może dziwny to nawyk, ale ja, kiedy tylko mam sposobność przebierać pośród różnych charakterów lubię się w kimś odnaleźć, oczywiście, nic na siłę, ale w przypadku Jeżycjady jest to chyba niemożliwe, prawda? Najbliższymi mi bohaterkami (tak, nie odnalazłam się w żadnym mężczyźnie) są Nutria i Tygrys. Tj., pardon, Natalia i Laura. Mieszanka to iście wybuchowa, tak mi się zdaje.
Z Nutrią łączy mnie cała jej wrażliwość, wieczne rozmarzenie, to trzymanie się niekiedy na uboczu i zamknięcie w sobie. Z Tygrysem natomiast, no tak, pewna porywczość *choć to właściwie może się tyczyć ich obu, bo i Natalia jest w stanie nieźle wybuchnąć*, ten tzw. ciężki charakter, a może i nawet charakterek, ironiczny sposób bycia *chociaż Tygrys jest za bardzo ironiczny, ja jednak zachowuję umiar i przy okazji mam odpowiednią częstotliwość tego ironizowania* i wiele innych cech, które z obu bohaterek mogłabym wymieniać, wybierać i jeszcze bardziej je pomieszać, byście trochę bardziej mnie poznali, ale oczywiście teraz nakreślam to wszystko skrótowo.
A obie bohaterki razem możecie zobaczyć, o tu, poniżej:

  
 Czy kogoś nie lubię? Nie sądzę, ja nawet do tego drania Pyziaka się uśmiecham (chociaż tylko za młodu). Mniej lubić mogę li i jedynie (ha! Kto pamięta, kto tego używał nagminnie?) jakiegoś przechodnia, który powiedział coś, czego nie powinien był w moim towarzystwie, ale czy on liczy się w obliczu całej serii, ba, nawet całej powieści, w której występuje? Nie sądzę. Ale czy w takim razie, kogoś lubię jakoś bardziej, chociaż nie mogę połączyć się z nim duchowo, tak jak z dwoma bohaterkami wspomnianymi trochę wyżej? No cóż, prawda jest taka, że chyba większość bohaterów lubię jakoś bardziej. Całą rodzina Borejków, Tomcia ze swoją Elką, Grzegorza, już nie taką miągwę Ignacego Grzegorza, jedynego na świecie Floriana, Kreskę i Maćka, niezastąpionego profesora Dmuchawca, nerwusa Filipa, braci Shoppe, Marka, Józinka, Łusię, a nawet tego ledwo mówiącego gargulca Ziutka. 

Wszystkich, którzy przez ten post przebrnęli przepraszam, ale obiektywna nie będę. I choćbyście posłali mnie na tortury ja niestety mówiąc o pewnych książkach obiektywizmu nie mam za grosz. I mimo wad, które gdzieś tam są, ale ja na nie przymykam oko lub ich po prostu nie dostrzegam, ja pewne książki uwielbiałam, uwielbiam i będę uwielbiać bezgranicznie. A egzemplarz pożyczonej "Szóstej klepki" leży u mnie od tamtej pory nieoddany, a mnie nie popędzanej niczym nie spieszno go oddawać.


_______________________________________________________
Tytuł posta to cytat z wiersza, który pojawił się w najnowszej części Jeżycjady - "McDusi", a jego autorem jest Kazimierz Wierzyński, wiersz nosi tytuł "Czy nas uwiodła radość uboga", znaczenie tego fragmentu jest dla mnie jedną z najważniejszych prawd. Przypomnienie mi go i inspirację zawdzięczam lirael, której za to serdecznie dziękuję. 

Okładki poszczególnych części zaczerpnęłam z tradycyjnej grafiki Google, natomiast poszczególne ilustracje ze strony pani Musierowicz, na którą, tak nawiasem mówiąc serdecznie zapraszam wszystkich Jeżycjadowych maniaków.


1 komentarz:

  1. "Li i jedynie"? To był chyba grubiutki pan z PZU, który przyszedł w sprawie "odszkodowania zalaniowego" w "Szóstej klepce". :) A potem chyba cała rodzinka zaczęła używać.
    Moje uczucia wobec Jeżycjady są bliźniaczo podobne do Twoich. :) U mnie zaskoczyło od samego początku. Przygodę z Musierowicz zaczęłam od "Małomównego i rodziny", więc od samego początku byłam nastawiona pozytywnie, bo za "Małomównym..." przepadałam.
    Chyba potrafiłabym wybrać najulubieńsze części cyklu. To bezapelacyjnie "Szósta klepka", "Kłamczucha", "Kwiat kalafiora" i "Opium w rosole". Mam w planach przeczytanie całego cyklu jeszcze raz, od początku do końca, więc może coś się zmieni.
    Ze wskazaniem ulubionego bohatera miałabym problem. Najchętniej zaprzyjaźniłabym się z Kreską.
    Mam wrażenie, że w kolejnych częściach cyklu wredny Pyziak stanie się postacią pozytywną. :)
    Pozdrawiam i dziękuję za ten wpis!

    OdpowiedzUsuń