wtorek, 1 stycznia 2013

"Ach, muzyka[...] To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy!"

W notce rozpoczynające moje życie blogowe zadeklarowałam już na wstępie, że blog nie będzie jedynie książkowym, choć to książki będą istotą jego życia. Obiecałam, że wspomnę od czasu do czasu o czymś od książek odległym i dziś właśnie postanowiłam słowa przemienić w czyny.
Wbrew pozorom notka nie będzie opowiadała o muzyce jako takiej, ale o tym za chwilę.
Jestem całkowitą maniaczką filmową, oglądam filmy przeróżne, te nieme i te już z czasów kina dźwiękowego, oglądam filmy niemieckie, francuskie i czeskie, filmy zabawne, smutne i surrealistyczne, jednym słowem: WSZYSTKIE. Trudno jest jednak opowiedzieć o wszystkich filmach, które sobie ukochałam w jednej notce, mieszając ze sobą co się da, dlatego postanowiłam 'rozwalić' to na części. I oto jestem.
 Ale dosyć, dosyć tego słowotoku, dziś dowiecie się o moich ulubionych musicalach.

Musical (jak mówi nam "Encyklopedia Popularna PWN") to typ. komedii muzycznej; film. komedia muzyczna.
Ale czy to aby nie za mało? Musical jest przede wszystkim filmem z gatunku tych uroczych i niezobowiązujących, może dotykać on tematyki smutnej, chociaż w gruncie rzeczy musical zazwyczaj jest filmem wesołym, a przynajmniej takim, w którym to, co wesołe występuje częściej niż to, co smutne. Oczywiście są pewne wyjątki i nie należy tej definicji przypisywać wszystkim musicalom, a ich większości.
Musicale powstające w czasach Technicoloru mają to do siebie, że są również bardzo kolorowe, upstrzone jak największą ilością kolorów. Niektórych zbyt kiczowatych, ale jednak urokliwych.

Poniżej przedstawiam listę tych najulubieńszych:

"Meet me in St. Louis" (Spotkajmy się w St. Louis), 1944
Akcja filmu toczy się na początku dwudziestego wieku w amerykańskim mieście St. Louis. Opowiada o rodzinie biznesmena Alonzo Smitha i chociaż cała rodzina zasługuje na uwagę to główną bohaterką jest środkowa z sióstr Esther Smith grana przez Judy Garland. Pierwsze skrzypce grają tu jej rozterki miłosne - dziewczyna zakochuje się w sąsiedzie. Kiedy ojciec otrzymuje propozycję pracy w Nowym Yorku niepocieszona tym faktem rodzina nie chce opuszczać rodzinnego miasta.





Zapomniana melodia, 1938
Instytut Dokształcający dla Dziewcząt wszystkich jak jeden mąż pełnych wdzięku z Heleną Grossówną na czele, ówczesny amant filmowy - Aleksander Żabczyński i muzyka Henryka Warsa? To się nie mogło nie udać. Kiedy Stefan Frankiewicz (Aleksander Żabczyński) pojawia się w Instytucie to już wydarzenie, które nie może obejść się bez konsekwencji, ale jeśli przedstawia się on jako Roxy - używając tym samym nazwiska konkurencji firmy zakochanej nim (z wzajemnością) Helenki (Grossówna), wtedy wszystko wywraca się do góry nogami. Zapomniana melodia to istna komedia pomyłek otulona dźwiękami jazzu i swingu. 






Singing in the rain (Deszczowa piosenka), 1952
To absolutny klasyk wśród musicali, mało tego, to klasyk ogólnoświatowy. Bo któż nie potrafi zanucić choćby początku tytułowej piosenki? Gwarantuję, że liczba takich osób będzie minimalna, a być może nawet zerowa. Film to historia dwójki przyjaciół - amanta filmowego i bezsprzecznej gwiazdy ekranu Dona Lockwooda (Gene Kelly) oraz innego z aktorów, czy też raczej komików Cosmo Browna (Donald O'Connor) i poznanej przez obu pragnącej zostać aktorką Kathy Selden (Debbie Reynolds). Tym samym pokazuje przejście z ery kina niemego do kina dźwiękowego i wszystkie wydarzenia następujące, np. moment, kiedy niektórzy aktorzy musieli pożegnać się z filmem, gdyż mieli niefilmowe głosy, czy też nie dawali sobie rady z  jego operowaniem.






The Wizard of Oz (Czarnoksiężnik z Oz), 1939
Gdzieś po drugiej stronie tęczy wysoko w górze jest kraina, o której kiedyś usłyszałam w kołysance... 
Kraina zwie się Oz, a Dorotka Gale (Judy Garland) wraz ze swym wiernym towarzyszem psem Toto trafia do niej przypadkiem w wyniku tornada, którego nawiedziło ją w rodzinnym Kansas. Ścigana przez Złą Czarownicę Dorotka chce wrócić do domu, a uda jej się tylko, kiedy w swoich - otrzymanych przez Dobrą Czarownicę - rubinowych pantofelkach wyruszy do czarnoksiężnika Oz. Na swojej drodze spotyka Stracha na Wróble, który pragnie mózgu, Cynowego Drwala bez serca, o którym tak marzy i Tchórzliwego Lwa, który jako król dżungli powinien wykazywać się wyłącznie odwagą, ale jej nie posiada. Wszyscy kierują się do czarnoksiężnika, a po drodze oczywiście czeka ich masa przygód.




Znane w kręgach internetu, a i poza nim jest zdanie "chciałabym, żeby moje życie miało soundtrack", który wygrywałby odpowiednią muzykę w momentach naszego życia i idealnie z nim współgrał. Co więc grupa ludzi o takim życzeniu powiedziałaby o życiu  musicalowym? :) 
Korzystając z okazji, że nastał nowy rok życzę Wam byście wkroczyli weń iście tanecznym krokiem, by nadchodzący rok 2013 nie przysparzał Wam trosk i tak jak w musicalach, byście za rok o tej porze mogli wspominać go jak dobry klasyczny radosny musical. Wszystkiego dobrego!
_______________________________________________________
Z bólem serca i całą szczerością przyznaję, że nie udało mi się napisać o wszystkich ukochanych musicalach, pominęłam perfidnie niektóre z nich, ale być może post ten doczeka się kontynuacji i wtedy pokażę więcej filmów tego gatunku. 

Cytat w tytule posta pochodzi z książki "Harry Potter i Kamień Filozoficzny".


4 komentarze:

  1. Z wymienionych przez Ciebie musicali to oczywiście na zawsze i na wieczność “Zapomniana melodia”, z której piosenki nucę kiedy mam dobry humor, bo przecież “och jak przyjemnie (…) gdy w żyłach szumi krew”. Do tego Aleksander Żabczyński, śpiewający, że “nie zapomnisz mnie, gdy moją piosenkę spamiętasz”. Tak Basiu “w melodii jest siła zaklęta i moc i czar (…) piosenka Ci nie da zapomnieć i tęsknić już będziesz ogromnie, co noc, co dzień”. “Deszczową piosenkę” znam i cenię, choć nie muszę oglądać jej wciąż, i wciąż, i wciąż jak naszych przedwojennych produkcji. No i “Wyższe sfery” z Louisem Armstrongiem i boską Grace Kelly, przystojnym Sinatrą, choć jeśli widziałaś “Filadelfijską opowieść” możesz czuć niedosyt.
    Soundtrack mojego życia: nuty swingu (coś a‘la Haferflocken Swingers - Old Yella), jazzu, muzyka z przedwojennych filmów, momentami klasyka, często takie zespoły jak Breaking Benjamin, Kasabian, Nirvana, muzyka Yemen Blues czy ścieżka dźwiękowa z “Amelii” - jak widzisz momentami można zwariować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jak mogłam zapomnieć w moich życiowych melodiach o Grechucie i Wysockim - Nowy Rok działa sklerozą :D

      Usuń
  2. Świetnie, że przypominasz o rzeczach tak odległych i zapomnianych, aż chciałabym usiąść w wygodnym fotelu z czymś smacznym i oddać się takiemu maratonowi starych filmów, ach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak miło zobaczyć "Meet me in St. Louis" na czyjejś liście ulubionych musicali! :)

    OdpowiedzUsuń